slowa plk willarda z casu apokalipsy dopiero teraz jakos brzmia:) ladujac widzielismy z samolotu tysiace swiatelek na ulicach, kiedy samolot znizyl lot okazalo sie ze samochodow tu prawie nie ma a swiatelka to skutery, miliony skuterow, trabiacych.
dotarlismy do hotelu taksowka z lotniska. pierwsze wrazenie z wietnamu: brak swiatel ruchu drogowego, absolutna samowolka, wszyscy jada wszedzie, ze wszystkich pasow, we wszystkie strony. i ... jakos to dziala:)
dzis poruszamy sie jak stare wygi - zasada jest prosta: wkaczaj na jezdnie pewnym krokiem, nie rozgladaj sie i poprostu idz a kierowcy jakos cie omina. ale w zyciu nie chcielibysmy wynajac tu jakiegokolwiek pojazdu!
wieczorem zrobilismy szybka rundke po okolicach hotelu: zycie na uliczkach kwitnie cala dobe, na chodnikach pelna kucajacych wietnamczykow, jedzacych sobie rozne przysmaki..co chwile jakas ' biala' knajpa z glosna europejska muzyka i dziesiatkami bialych, nie rzadko widzi sie podstarzalego bialego turyste w otoczeniu kilku wietnamek, zenujace.
unikamy wiec tych miejsc gdzie biali siedza jak malpy i gapia sie na ulice, zajadajac fryty, pijac kole czy kawe i to za jakies gigantyczne jak na te warunki pieniadze.
waluta: 1$= 16.000 VRD
zarcie w knajpie kosztuje srednio 30.000$/os i to juz jest chyba zdzierstwo bo w kartach nieangielskich ceny sa chyba calkiem inne.
zarcie na ulicy, z przenosnych wozkow kosztuje kolo 7000, swiezy kokos ze slomka tez. zdecydowanie wybieramy ta opcje.
dzis on rana upal niemilosierny, ja (natalka) znosze to zdecydowanie gorzej niz roman, spuchly mi rece i jestem czerwona jak burak, mam nadzieje, ze sie jakos zaaklimatyzuje. od 12 do 14 wszyscy wietnamczycy bujaja sie w hamakach, leza na trawnikach albo spia na rowerach i slusznie bo upal wtedy najwiekszy. my wynajelismy sobie stara lodke z silnikiem i daszkiem i po dlugich negocjacjach za 120.000 pan przwewiozl nad po wioskach po drugiej stronie rzeki.
oczywiscie zaczelo sie od ceny 300.000, ale zaprawieni negocjacjami w chinach powiedzielismy ze 100.000 i sobie poszlismy, facet gonil nas pol godziny co chwile schodzac z ceny. wreszcie stanelo na 120.000 :))
bylismy tez w muzeum wojny w wietnamie, bezsens okrutny, zdjecia przerazajace, wystawy tendencyjne dosc, ale trudno sie dziwic...
teraz krotka przerwa w hotelu i obiad.
a jutro ruszamy wodolotem do delty mekongu (3 godz stad), zostaniemy tam jakies 2 dni zwiedzajac slynne plywajace targowiska, po czym chyba poplyniemy na wyspe Phu Quoc, ktora kusi drewnianymi bungalowami na plazach, bialym piaskiem i turkusowym morzem.
a hoj!
ps. 3 tabl liscia senesu i ...nic..to tak dla wtajemniczonych:)