kilka slow o tym co jedlismy do tej pory. omijajac bialasowe lokale siadamy sobie na plastikowych krzeselkach przy garazo-mieszkanio-knajpach, zwykle serwujacych jedno danie.
np rosol. podaje sie go na duzym talerzu z makaronem, z plastrami wolowiny, lemongrassem itd, obok na talerzykach dodatki: kileki sojowe, swieze ziola (mieta i inne), chili i rozne sosy i samemu sie sporzadza reszte. pyycha!!!!
oczywiscie pijemy mleczko ze swiezych kokosow, ktore super gasi pragnienie, roman jest wiernym fanem piwa saigon i tiger:)
dzis sprobowalismy dziwnych owocow, przeroznych w ksztaltach i smakach. jedlismy tez jedne z wielu odmian malych banankow- super slodkich.
ze slodyczy narazie najbardziej urzekly nas cienkie plastry slodkich banankow sprasowane do grubosci oplatka i zrobione na chrupiaco na grillu.
albo np slodki ryz rozgotowany w mleku, do tego pasta z czerwonej fasolki, orzeszki i swiezy miazsz kokosa a to zawiniete w ciasto gofrowe i uformowane w kulke. takie frykasy spozylismy siedzac na laweczce w porcie w can tho, obserwujac swiatelka statkow i zapracowanego szczurka, znoszaczego resztki smakolykow do swojej kryjowki. a na latarni wlaczyly ze soba dwie jaszczurki. moze o karaluch ktory zaczail sie w poblizu? kto wie..o tym w kolejnych odslonach. wstajemy jutro o 5 rano by przywitac wschod slonca na lodzi w delcie mekonku zmierzajac do plywajacego targowiska!