do phnom penh dotrlismyw czoraj po zmroku, w godzinie szczytu wjazd do miasta trwal ponad godzine. rekomendowana w przewodnikach okolica jeziora z wieloma hostelami okazala sie niewypalem, skurwionym, zaplutym i znarkotyzowanym dystryktem dla backpackersow, jakie znalezc mozna wszedzie na swiecie. na szczescie znalezlismy czysciutki hotelik w centrum przy rzece (caly w kafelkach rzecz jasna, taki tu maja stajl), podobno kiedys zatrzymal sie tu nawet sam elton john:)
wieczorem w nagrode zafundowalismy sobie wyborna kolacje w knajpie tajskliej, jak na te warunki dosc drogiej. pad thai i red curry doskonale, a jaki koktail ze sweizego ananasa, mleczka kokosowego i miety! mniam!
poszwedalismy sie, poogladalismy witryny z kopiami CD i przedrukami przewodnikow LOnely PLanet (niezly interes bo przewodnik mo zna tu kupic za 1$, w polsce oryginal za ok. 80pln)
dzis zapuscilismy sie glebiej w miasto, ktore okazalo sie dosc niewielkie, piekna kolonialna francuska architektura i tysiace motorow, skuterow i aut (glownie lexusow) - szkoda ze nie wzielismy ze soba maseczek na twarz z polski. oczywiscie targowiska sa tu pelne podrobek , okulary ray ban za 2 $, koszulka Lacosty 4$ itd. nic ciekawego.
zapada zmrok, wl;asnie wrocilismy z pol smierci tzw killing fields, gdzie za rzadow pol pota zgladzono dziesiatki tysiecy osob, ktrorych czaszki wypelniaja wybudowana tam swiatynie. straszne.to 14 km za miastem, wiec pojechalismy tam tzw tuk tukiem czyli riksza motprowa. w oparach kurzu i piachu, zlopiac Baccardi dojechalismy pod hotel i marzymy o prysznicu.
jutro o swicie ruszamy statkiem do Siem Raep na zwiedzanie pieknym swiatyn Angkoru. co dalej? tego nie wie nikt, sprawdzalismy dzis bilety do Manili ale chyba damy sobie z tym spokoj :)))) z innych ciekawych ofert: Sydney za 400$...