o 7 rano nasza lodz odbila od brzegu phnom penh. w kabinie z klimatyzacja bylo na tyle slabo z wentylacja, ze wiekszosc turystow wylegla na dach, mily wiatr wial w morde, tak, ze prawie nie czulo sie 40C i mocnego slonca, co u niektorych chyba slabo sie skonczylo- szczegolnie tych ktorzy przespali ok 5 godzinna podroz w jednej pozycji. najpierw byla kulturka a potem wszyscy pokotem spali na plecakach. kanal mekongu coraz bardziej sie rozszerzal by w kjoncu przejsc w jezioro tonle seap, jeden z najwiekszych akwenow slodkowodnych w azji.po horyzont tylko woda i woda. i tak 5h...slabo jakie udupienie w jednym miejscu znosi roman, wiadomo adhd.
w koncu doplynelismy a na brzegu klebili sie kierowcy, jak hieny, polujac na pasazerow do swoich tuk tukow. na nas czekal juz kuzyn wlasciciela hotelu, w ktorym sie zatrzymalismy w phnom penh (czyli taki paznokiec znowu) z karteczka ' welcome mister roman grad' :)
hotel za 13$ z klima i ciepla woda.
teraz szwedamy sie po targowiskach i glownych uliczkach siem reapu- troche disneylandu- knajpa przy knajpie- od tex mexu przez pizze i kebaba. wszystko za ok 3 $, a na ulicy pyszne zarcie u kambodzanskiej rodziny za 1$- oczywiscie wybieramy druga opcje.
pamiatek i dupereli tu bez liku, takze nie dziwni nas tez ze nad angkor watem mozna sie przeleciec i helikopterem i balonem.
jutro paznokiec ze swoja riksza zgarnia nas o 5 rano, zebysmy zdazyli na wschod slonca nad ta najwieksza swiatynia swiata.
ahoj!
n i r
ps. wczoraj spotkalismy malpe, poczestowalam ja kilkoma groszkami w wasabi i nawet golnela sobie wode z mojej butelki, poza tym nas olewala i pewnie sobie myslala ' znowu te biale maply sie podniecaja moim widokiem i mysla ze ja nie wiem co to wasabi, phi'